poniedziałek, 31 sierpnia 2015

Rozdział 18


"Motel potrafi straszyć bardziej niż Horror."

Lunęło. I to tak mocno, że wszyscy po kilku sekundach wyglądaliśmy jak po długiej kąpieli. Szybko pobiegliśmy do największego namiotu, aby uniknąć tego huraganu, można powiedzieć że byliśmy w epicentrum burzy. 
- Trzeba stąd jak najszybciej zwiewać. - Powiedziała spokojnym głosem Rydel, mimo że wyglądała na mocno zestresowaną. Szczerze? Nie dziwie jej się. Sama nie potrafię nic z siebie wydusić, przebywanie w epicentrum nie jest najbezpieczniejsze, w końcu masz tą świadomość, że w każdym momencie możesz być trafiony piorunem. 
- Co ty mi powiesz? - Zironizował trzęsący się Rocky po czym wyjął z plecaka jakieś serowe paluszki od których wydobył się na prawdę straszny smród. 
- Ale macie tą świadomość, że namiotów składać nie będziemy? - Zapytał równie trzęsący się jak galaretka Ratliff po czym wziął kilka paluszków od bruneta siedzącego obok i wrzucił sobie je do buzi. Jakich to oni świństw nie zjedli.. Kiedy przełknął zmielone paluszki, otworzył buzie jakby chciał coś powiedzieć, lecz szybko ją zamknął i popatrzył błagalnym wzrokiem na Rocky'ego. Pewnie chce te śmierdzące coś. Nagle zobaczyliśmy mocny, biały błysk któremu towarzyszył głośny grzmot. Zapadła cisza. Nienawidzę burz, przerażają mnie egipskie ciemności, grzmoty, pioruny i drzewa zawalające się co chwile. Już jako dziecko uciekałam do piwnicy, aby choć trochę uniknąć przerażającego dla moich uszu hałasu, lub widoku oświetlanego pokoju białym błyskiem zza okna, mimo że minęło kilkanaście lat moje poglądy się nie zmieniły a teraz siedzę w namiocie, który znajduję się w epicentrum. Na ziemie sprowadził mnie poważny głos Rossa.
- Do domu w taką wichurę nie dojedziemy. - Oh brawo panie Holmes, nich pan nas zaszczyci innymi ciekawostkami, które w ogóle nie są oczywiste. 
- Ale może nam się udać dojechać do pobliskiego motelu. - Odezwał się Riker, który właśnie pakował śpiwór do malutkiego woreczka. - Zostawiamy tu rzeczy i jedziemy tam migiem. - Jak powiedział, tak zrobiliśmy. Wszyscy wyskoczyliśmy z namiotu prosto do auta, tym razem siedziałam z Riker'em, więc dam sobie ten 1% szansy że przeżyję. Kiedy blondyn dostał smsa od swojego brata, że są gotowi od razu ruszyliśmy. Na początku jechaliśmy powoli przez potrząsany wiatrem las, kilka drzew spadło na ziemie wywołując u mnie wielki podskok do góry, jakby ktoś wylał prosto na moje uda gorącą kawę. Kiedy o dziwo żywi wyrwaliśmy się z tej dżungli, Riker skręcił prosto na pustą ulicę, no może nie aż tak pustą, kilka samotnych aut stało na środku autostrady, jeden był brutalnie przygnieciony przez sosnę a ostatnie trzy błądziły po ulicy w poszukiwaniu jakiegokolwiek wyjścia z labiryntu. Widok wprawiał mnie w dreszcze, a zarazem strach i obawy. Na moje szczęście tuż za rogiem był tak zwany motel, mimo że wyglądał na opuszczony psychiatryk.
Średniej wielkości biały budynek z odrapanymi ścianami, szare okna z porozbijanymi szybami od których odlepiała się taśma, wielkie dębowe drzwi również w opłakanym stanie a nad nimi gigantyczny napis "M TEL", który miał się chyba świecić i posiadać literkę "O". Farbowany blondyn zaparkował pod znakiem, po czym wyszliśmy wszyscy z auta i czekaliśmy na Rossa, który dopiero wjeżdżał. Kiedy wszyscy się odnaleźliśmy wbiegliśmy do środka, gdzie było jeszcze gorzej niż na zewnątrz ale nie będę narzekać, ważne że jest.
- Wszystkie pokoje zajęte. - Warknęła starsza pani za ladą, która z wielkim grymasem pakowała jakieś kartki do swojej wełnianej torebki. Jakoś nie chce mi się wierzyć aby w czymś takim nie było wolnych miejsc, Rydel widocznie też w to nie wierzyła ponieważ powoli podeszła do babki wkładając jej kilkanaście dolców do kieszeni. - Młodzieńcy będą spali na samej górze natomiast Panie.. Na dole. - Wyciągnęła zza lady dwa klucze po czym rzuciła nam je do rąk. - Po północy radzę nie opuszczać pokoi a wy - Wskazała swoim zmarszczonym palcem na przemoczonych chłopaków. - macie się trzymać z dala od dziewczyn.
- Zaraz, czemu po północy nie wolno opuszczać pokoi? - Zadrwiła Bella podchodząc do starszej pani ze złośliwym uśmieszkiem. - Potwory nas zjedzą?
- Oby to były tylko potwory.. - Na twarzy staruszki pojawił się tajemniczy uśmiech, natomiast czarnowłosa niepewnie odwzajemniła uśmiech i cofnęła się o krok do tyłu wpadając przez przypadek na tlenionego blondasia.
- Sophia! - Usłyszeliśmy męski głos dochodzący z góry, wszyscy automatycznie odwrócili głowę w stronę źródła. - Nie strasz dzieciaków. - Po schodach schodził starszy pan podpierający się drewnianą laską, lekko pozjadaną przez termity. Wyglądał na bardzo sympatycznego człowieka w przeciwieństwie do tej staruszki, jeżeli to małżeństwo to na prawdę zastanawiam się jakim sposobem.
- Nie strasz dzieciaków, nie strasz dzieciaków. - Przedrzeźniała go staruszka odchodząc powolnym krokiem od lady w stronę drzwi, za którymi pewnie przebywał jej pokój. Wszyscy spojrzeliśmy na siebie dziwnie po czym znów nasz wzrok padł na starszego pana, który ledwo schodził po ostatnich schodkach.
- Po północy Sophia zmywa podłogi. - Wytłumaczył po czym udało mu się stanąć obiema nogami na zimnych kafelkach. - A jeżeli chodzi o te rozdzielenie, to wiecie.. Nie lubi "hałasu" - Przy ostatnim słowie zrobił cudzysłów po czym szeroko się uśmiechnął co wszyscy odwzajemniliśmy. - A co do potwora, sama nim jest. - Parsknął dziadek po czym pomachał do nas i znów zaczął wspinaczkę po schodach, my natomiast usiedliśmy na spleśniałych kanapach po czym każdy odpłynął do swoich bibliotek myśli. Mimo, że chce zapomnieć cały czas powracam do starych wspomnień z Maią, gdy Ross był nią zaślepiony a oklaski i gwizdy wygłaszane na informację, że są razem jeszcze bardziej mnie dobijały. To był najgorszy okres w moim życiu. No ale znając mnie nie długo może coś się jeszcze bardziej spieprzyć, w końcu ja nie żyje w bajcę a zakończenia nie zawszę są szczęśliwe. Zresztą już nie zapowiada się ciekawie, jesteśmy w epicentrum, moi rodzice wyjechali sobie do Nowego Jorku ponieważ zaproponowano im lepszą sumę pieniędzy, no i na co to im? Przecież już mamy piękny duży dom, wspaniały ogród a o sejfie już nie wspomnę. Nie lubię takiego życia, wszystko by było idealne gdybyśmy żyli jak przeciętne, kochające się rodziny, które każdy swój wolny czas spędzają razem. Wtedy było by życie idealne. Nagle z moich przemyśleń wyrwał mnie mocne puknięcie w ramię. Nie chętnie spojrzałam w stronę osoby, która mnie zaatakowała, oczywiście była to Bella, no bo kto inny? Wraz z dziewczynami udałyśmy się do swoich pokoi aby odpocząć i przeczekać ten gigantyczny huragan. Pokój nie był zaskakujący, szczerze to jakoś mnie nie ruszył spleśniały dywan, wilgotne, stare kołdry, potłuczone lustra czy zepsuta spłuczka w toalecie, byłam na to przygotowana. Dziewczyny usiadły na swoich łóżkach robiąc coś w telefonach natomiast ja po cichu wyszłam z pokoju i o dziwo udało mi się nie zauważalnie przejść, czas przemyśleć propozycję zostania ninją. Główna lampa zaczęła dziwnie migać gdy tylko położyłam swoją nogę na schodku, spojrzałam odruchowo za siebie po czym wbiegłam na piętro chłopaków. Znów mi się upiekło, starsza pani tuż po moim wejściu na górę postanowiła zrobić sobie spacerek po holu, głośno odetchnęłam po czym oparłam się o pierwsze drzwi za mną, które ku mojemu zdziwieniu otworzyły się a ja upadłam mocno na podłogę.
- Chloe, już po północy. - Usłyszałam głos Riker'a, który podał mi rękę aby pomóc wstać, oczywiście szybko ją chwyciłam po czym wstałam na równe nogi zamykając spróchniałe drzwi.
- Chciałam zaczerpnąć powietrza a tylko wy macie balkon. - Odpowiedziałam po czym przecisnęłam się przez dwóch brunetów stojących na przeciwko mnie posyłając im złośliwy uśmieszek.


Gdy tylko weszłam bosymi stopami na mokre kafelki od deszczu wlatującego z ukosu, po moim ciele przeszedł mróz, zamieniając mnie w jeden wielki sopel lodu. Kiedy chciałam przejść na drugą stronę balkonu gdzie akurat było sucho zobaczyłam siedzącego w kącie tlenionego blondyna, który cały czas patrzył się przed siebie. - Wszystko dobrze? - Słysząc mój głos chłopak zaczął się nerwowo rozglądać po czym zatrzymał wzrok na mnie.
- Myślę nad nową piosenką. - Zapomniałam, że Ross ostatnio cały czas siedzi nad jedną piosenką i nie chce jej nikomu pokazać, jakby była jego największym sekretem, który zostanie odkryty przez właściwą osobę w odpowiednim czasie, ale teraz na pewno tak nie jest.
- Widzę, że coś cię gryzie. - Dosiadłam się do chłopaka, chowając swoje kolana w dużą czarną bluzkę.
- Maia. - Westchnął po czym przygryzł dolną wargę na znak słabości. - Dostałem smsa, wyjeżdża do Meksyku z rodzicami, ponieważ ją zdradziłem i nie chce mnie widzieć na oczy. - Spojrzał na mnie z.. udawanym smutkiem, a to kanciarz. Posłałam mu delikatny uśmiech, który skomentował wybuchem śmiechu.

______________
Cholera.
Wiem rozdział zwalony,
ale mam ekstra pomysł na kolejny i ogólnie na dalszą akcję.
Postaram się następny wrzucić jutro ale już od wtorku będę wrzucała raz na tydzień.
Rozpiskę zamieszczę jutro. 
Pozdrawiam wszystkich 
i na prawdę przepraszam z nie udany rozdział. 
;*

6 komentarzy:

  1. Nie jest zwalony! Co ty gadasz kobieto! Jest świetny, cudowny, wspaniały, wybitny <3 <3
    Co do burz, nawet je lubię :D ale tylko wtedy gdy siedzę w domu :>
    Czyli ciekawa, hotelowa noc się zapowiada :3
    Uwielbiam te klimaty :D :P
    A gdyby tak... coś za nimi stało?! A nie, to tylko ta dziwna kobieta z recepcji z mopem :P Moja zryta psychika. Za dużo horrorów :P
    No cóż, dobrze wiesz, że ubóstwiam Twojego bloga, a z rozdziałem się nie spiesz, w końcu rok szkolny się zaczyna a ja poczekam :D Inni pewnie też :)
    Więc... tradycyjnie już pozdrawiam i weny życzę :>
    TAMM TAM TAM TAAAM... czy jakoś tak :p no i już zniszczyłam tajemnicze zakońćzenie koma :P xD :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Lau, jesteś kochana <3
      Mam pewien pomysł co do hotelowej nocy ale to dopiero w sobotę ;-;
      Pozdrwiam ;***

      Usuń